Próba bohaterów polega na tym, by utrzymywać stały poziom alkoholu we krwi przez cały dzień pracy. Jaki będzie tego efekt? Nie chcemy spoilować, więc powiedzmy tylko, że różny. Chyba wszyscy wiemy, że alkohol miewa swoje zarówno jasne, jak i ciemne strony – eksperymentujący nauczyciele rzeczywiście pod jego wpływem wyrywają się z więzów niszczącej monotonii życia codziennego, a nawet odnoszą sukcesy pedagogiczne, niestety wszystko to jest okupione także nieszczęściami. Więcej nie powiemy, żeby nikomu nie popsuć seansu.
Zamiast tego napiszemy jednak, że film jest absolutnie wart wydanych na niego pieniędzy i poświęconego mu czasu. Thomas Vinterberg, jeden z najlepszych skandynawskich reżyserów słusznie kojarzony z tradycją Dogmy, po raz kolejny udowodnił, że należą mu się najwyższe laury. „Na rauszu” to film jak życie – chwilami słodki, a chwilami gorzki, zdarza się, że zabawny, a zdarza, że bardzo smutny. Mimo karkołomnego na pierwszy rzut oka pomysłu na film, Vinterbergowi udało się stworzyć obraz przekonujący i taki, w który da się w stu procentach uwierzyć. Z bohaterami można się nie zgadzać, można im współczuć, można nawet lekko pogardzać czy to nieostrożnością, czy brakiem przewidywania konsekwencji, czy... tchórzostwem, ale ich nieporadne momentami poczynania śledzi się z zapartym tchem. A żeby nie było zbyt poważnie – mamy scenę tańczącego Madsa Mikkelsena, w której ten udowadnia, że jest aktorem, który niczego się nie boi, i zwykle wypada świetnie. W „Na rauszu” też wypadł – nawet jeśli kogoś nie przekona opowiedziana tu historia, ten film warto obejrzeć choćby tylko ze względu na główną rolę. Polecamy więc wizytę w kinie i sugerujemy przyjść na trzeźwo!