„Duch śniegów” to dokument, jakich potrzeba. Naturalny, wymagający cierpliwości, ujmujący i pozbawiony przepychu [recenzja]

Autor: Karolina Bordo
01-04-2022
„Duch śniegów” to dokument, jakich potrzeba. Naturalny, wymagający cierpliwości, ujmujący i pozbawiony przepychu [recenzja]
mat. prasowe M2 Films
Do kin wchodzi właśnie „Duch śniegów” w reżyserii Marie Amiguet i Vincenta Muniera. Para dokumentalistów zabiera widzów w dziewicze rejony Wyżyny Tybetańskiej, gdzie wypatrują swojego Świętego Graala, niemal niedostrzegalnej dla ludzkiego oka pantery śnieżnej. Zwierzę przez wielu uznane za wymarłe gdzieniegdzie wciąż się przechadza, jednak zawsze własnymi ścieżkami. By je ujrzeć, potrzeba mnóstwo cierpliwości. Tej cierpliwości uczymy się także z kinowego fotela, a uczucie oczekiwania dodatkowo potęguje ścieżka dźwiękowa autorstwa Warrena Ellisa i Nicka Cave’a.
„Duch śniegów” otrzymał Cezara (francuski odpowiednik Oscara) oraz nagrodę Lumiere dla Najlepszego Filmu Dokumentalnego. To wędrówka, przez którą prowadzi nas światowej sławy fotograf Vincent Munier, pierwszy artysta w historii trzy razy z rzędu nagrodzony statuetką BBC Wildlife Photographer of The Year. Munier wraz ze swoją partnerką i niewielką ekipą spędzili kilka tygodni w rejonie Wyżyny Tybetańskiej, rejestrując zachowanie występujących tam dzikich zwierząt, jednak głównym powodem ich obecności w Tybecie jest ujrzenie doskonale kamuflującej się królowej szczytów, pantery śnieżnej. „Duch śniegów” to ich pierwsze wspólne dzieło, choć Munier ma na koncie podobne realizacje w Hiszpanii i na Antarktydzie.

Naturalny porządek

Gdy mijają kolejne dni i tygodnie, poznajemy mieszkańców wyżyny, m.in. jaki, lisy, dzikie koty czy niedźwiedzie, uchwycone w ich naturalnym tempie i anturażu. Zwierzęta nieraz tak urokliwe i rozczulające, że trudno się nie uśmiechnąć. Munier nie chwyta bowiem widza za serce romantycznymi zabiegami, zdjęcia Francuza robią wrażenie bez zbędnych filtrów rzeczywistości. „Duch śniegów” ujmuje prostotą i naturalizmem, bardziej przypomina film art-house’owy niż szybko zmontowane, efekciarskie formaty w stylu Animal Planet czy Davida Attenborough. Jego surowość dodatkowo podkreśla pełna podskórnego napięcia muzyka tuzów i autorów świetnego albumu „Carnage” z zeszłego roku, Nicka Cave’a i Warrena Ellisa. Dodajmy do tego oczekiwanie na zdarzenia wspólnie z bohaterami – w przypadku Muniera i jego towarzyszy to dni i tygodnie, jednak na ekranie proces ten trwa nieraz kilka minut, podczas których nie dzieje się absolutnie nic. Poznajemy namiastkę cierpliwości, sztuki, której twórcy podobnych dokumentów uczą się latami.
mat. prasowe M2 Films
Zawieszeni w tym oczekiwaniu przysłuchujemy się rozmowom wędrowników, niejednokrotnie przeprowadzanych szeptem, by nie burzyć zastanego porządku. Wiedza Muniera na temat życia dzikiego świata jest imponująca. Fascynuje też bijący od niego spokój, który przeciętnego mieszkańca zachodniego świata może zaskoczyć, mimo że Munier nie jest typowym nomadem spędzającym życie w głuszy. Fotograf na co dzień mieszka w Paryżu, więc doskonale zna obie strony i przytomnie ocenia kondycję współczesnego świata wraz z jego mieszkańcami.
Ci, którzy nie oczekują fajerwerków i sztucznie spektakularnych efektów, docenią czułość i uważność filmu Amiguet i Muniera. Jedynie momentami można odnieść wrażenie patetyczności, słuchając opowieści narratora. Chociaż gdy się nad tym zastanowić, jak opisać uczucia towarzyszące człowiekowi stojącemu na szczycie świata, praktycznie nagiemu wobec nieokiełznanej przyrody, nietkniętej jeszcze ludzką ręką? Liczba słów jest ograniczona, czegoś takiego trzeba po prostu doświadczyć, żeby zrozumieć.
„Duch śniegów” od dzisiaj w kinach. Obejrzyjcie zwiastun:
FacebookInstagramTikTokX