„Paris, Texas”, mat. prasowe Timeless Film Festival
W 2012 roku ukazał się film „Harry Dean Stanton – Partly Fiction”, dokument, w którym 86-letni aktor opowiada o sobie (a raczej udziela oszczędnych odpowiedzi na zadane pytania) i śpiewa piosenki (robi to fantastycznie!), które pojawiały się w jego filmach. Spotyka się po latach z Davidem Lynchem i Krissem Kristoffersonem, wspomina też film Wendersa, który okazuje się jego najważniejszym filmem w życiu, a my widzimy, że jego bohater, Travis, i on sam przenikają się. Tak jakby Dean Stanton nigdy nie wyszedł ze swojej roli – małomówny, zagubiony, zanadto sentymentalny, pogodzony ze wszystkim, co przynosi mu los, odchodzący donikąd, mimowolnie zostawiając wszystkich. Gdy Wenders kręcił ten film (to jego czwarty film kręcony w USA), scenariusz nie był jeszcze gotowy. Jego autor, zdobywca nagrody Pulitzera Sam Shepard, czekał, aż w trakcie zdjęć z relacji między aktorami wyłoni się zakończenie najlepiej pasujące do całości tej wyjątkowej mieszanki ludzi, miejsc i historii. Dean Stanton, który lata później opowiada o swoim (prawdopodobnie) dziecku, z którym nie ma kontaktu, jako Travis w finale filmu nakręconego prawie 30 lat wcześniej (spoiler!) po raz kolejny zostawia swojego syna. Harry nie był zadowolony z tego zakończenia. Być może za bardzo łączyło Travisa z nim samym, być może zbyt odsłaniało Harry’ego.
„Paris, Texas”, mat. prasowe Timeless Film Festival
W jednej z bardziej zabawnych, ale jednocześnie przenikających smutkiem scen Travis przegląda gazety w poszukiwaniu obrazu idealnego ojca, takiego, jakim chciałby być. Jak powinien wyglądać ojciec? Jaki powinien być? Travis tego nie wie, Harry też nie. Możemy sobie wyobrazić, jak dzisiejszy bohater scrollowałby social media i googlował w poszukiwaniu odpowiedzi.
Jego podróż przez swoją przeszłość jest też podróżą dla widza, a po tych kilkudziesięciu latach również podróżą w czasie do zupełnie innej epoki. To świat, w którym czas płynie inaczej, inne też są relacje ludzkie, pozbawione pośpiechu, lecz niepozbawione refleksji. Film snuje się spokojnie, w rytm powolnych dźwięków genialnej muzyki Ry’a Coodera, dla dzisiejszego widza pewnie powoli i nudno, ale w każdym wypowiedzianym słowie kryją się emocje odkrywane stopniowo niczym tajemnica skrywana przez bohaterów.