W Gruzji chceli go zakazać. „A potem tańczyliśmy” to jeden z tych filmów, które trudno zapomnieć [recenzja]

08-10-2020
W Gruzji chceli go zakazać. „A potem tańczyliśmy” to jeden z tych filmów, które trudno zapomnieć [recenzja]
Poszukiwanie tożsamości, zakazana miłość, tradycja i bunt, ale nic na siłę, wszystko z umiarem. Szwedzki kandydat do Oscara 2020, który nie dostał nominacji. Tancerz, który nie otrzymał odwzajemnienia. „A potem tańczyliśmy” („And Then We Danced”) od niedawna można oglądać w polskich kinach, a to jeden z takich filmów, których się nie zapomina.
Levan Akin, szwedzki reżyser o gruzińskich korzeniach, przeciwstawia tradycję i wolność, tworząc film, którego w Gruzji chciano zakazać. Mówi o tym, o czym nie raz już mówiono, ale robi to w sposób niezwykle wciągający. Opowiada historię młodego, wrażliwego chłopaka tańczącego w Gruzińskim Balecie Narodowym. Kiedy do zespołu dołącza nowy tancerz, główny bohater zakochuje się w nim, jednocześnie mocno z nim rywalizując. Nie trudno się domyślić, jak w konserwatywnym środowisku może skończyć się taka historia. Jednak lekka przewidywalność nie przeszkadza, kiedy w tle mamy zupełnie obcą kulturę.

Nie było łatwo

W postsowieckim kraju nie był to łatwy projekt do zrealizowania. Levan Gelbakhiani wielokrotnie odmawiał zagrania głównej roli. Aktorzy byli zastraszani, a na planie towarzyszyła im ochrona. To, o czym w Europie dopiero zaczęto mówić głośno, w Gruzji wciąż jest tematem tabu. Przed kinami w Tbilisi i Batumi tłumy protestujących żądały, by skandaliczny, jak twierdzono, obraz miłości homoseksualistów czym prędzej zniknął z ekranów kin. Nie powstrzymało to jednak sukcesu filmu, który swoją premierę miał w Cannes. W Polsce zaś premierowo pokazano go na zeszłorocznym Warszawskim Festiwalu Filmowym. Realizacja zebrała szereg nominacji oraz nagród, w tym dwie na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Valladolid. Na pokaz w Gruzji bilety sprzedały się w kilka dni. Społeczeństwo było ciekawe. Nic dziwnego, „A potem tańczyliśmy” przynosi na Kaukaz nową perspektywę i zwiastuje przełom w tamtejszej kinematografii.
– Na początku odmówiłem głównej roli pięć lub sześć razy. Bałem się reakcji ze strony społeczeństwa. Poza tym, kiedy zgadzasz się na taki projekt, nie jesteś sam – twoja rodzina i przyjaciele również muszą być gotowi na pytania i kontrowersje – wyjaśnił Levan Gelbakhiani, odtwórca głównej roli w „A potem tańczyliśmy”.

Znane motywy w nowym wydaniu

Sama historia nie należy do kategorii najbardziej odkrywczych, znamy ten motyw. Dwóch chłopaków, zakochanych, lecz niespełnionych. Jeden cierpi bardziej niż ten drugi, czyżby gruzińskie „Tamte dni, tamte noce”? Z kolei pasja, szaleńcza ambicja i wyniszczające treningi przywodzą na myśl „Whiplash” i „Czarnego Łabędzia”. Jednak czy kultowe motywy się nie sprawdzają, szczególnie, jeśli zostają wprowadzone w zupełnie nową scenerię? Film ujmuje i przypomina, że nawet w najbardziej konserwatywnym tańcu można tworzyć nowe figury. W projekcie niebanalną rolę odgrywa ruch i muzyka. Początkowo śmieszyć nas mogą pląsy i podskoki do adżarskiej melodii, jednak po kilku minutach zostajemy nimi oczarowani. Wspaniałą pracę wykonuje tu Lisabi Fridell, młoda operatorka, która z doskonałą dynamiką ukazuje sceny tańca oraz emocje bohaterów w bliskich kadrach.
Levan Gelbakhiani jako Merab przykuwa uwagę od pierwszych sekund i sprawdza się w swojej roli genialnie, stanowiąc uosobienie delikatności i siły jednocześnie. Nic dziwnego, że aktor za swój debiut otrzymał już dwie europejskie nagrody. Jego ukryte spojrzenia i nieśmiałe gesty wpływają na widza, a taniec hipnotyzuje. Irakli (Bachi Valishvili), rywal Meraba i jednocześnie jego obiekt pożądania, jest istnym przeciwieństwem głównego bohatera. Są jak ogień i woda, co sprawia, że ich wspólne sceny są jeszcze ciekawsze. A to wszystko w Narodowej Szkole Baletu, na zdartej podłodze, wśród obdrapanych ścian. Wątek miłości i tańca dryfuje między tradycją i ubóstwem.

Na drodze do zmian

Scenariusz „A potem tańczyliśmy” został rozpięty pomiędzy poczuciem obowiązku a młodzieńczą beztroską. Bawi, wzrusza i ekscytuje, pozwala widzowi się zrelaksować, ale nie pozostawia go bez przemyśleń. Ostatnia scena to oddech wolności głównego bohatera. Nie ma w niej przesady ani wymuszonego odrzucenia czy spisania na margines. Wiemy, że ono nastąpi, ale nie to jest najważniejsze. Rodzi się bunt, a bunt zawsze stanowi podstawę do zmian. Chęć zrobienia czegoś po swojemu, przeciwstawienia się tradycji, ale nie odrzucenia jej. Nie ma tu czarno-białego myślenia, dzielenia na złych i dobrych. Istnieją różnice, panuje kontrast. Potrzeba złotego środka, który nie nadejdzie od razu. Odczuwamy to też w muzyce, raz słysząc tradycyjne gruzińskie piosenki, kiedy indziej współczesne hity. To również pokazuje, na jakim etapie jest teraz Gruzja. Rozdarty kraj, który chciałby zrobić ogromny krok naprzód i dogonić Zachód. Jednak kontrasty młodszego i starszego pokolenia nie znikną z dnia na dzień. Trzeba pogodzić tradycję z rozwojem.
W którą stronę pójdzie Gruzja i kiedy? Reżyser nie daje nam odpowiedzi ani czarnego scenariusza. Wiemy, że przed krajem długa droga do zmiany, która rodzi się powoli, ale jest możliwa.
/tekst: Julia Januszyk/
FacebookInstagramTikTokX