Joanna prowadzi fanpage „Smutne jedzenie w pracy” i nienawidzi gotować. Pracuje w promocji kultury, obecnie dla jednej z dużych warszawskich galerii sztuki.
Dlaczego „Smutne jedzenie w pracy” zawiesiło działalność? Planujesz powrót?
Kurczę, ja w sumie nie zawiesiłam działalności, po prostu nie miałam ochoty niczego wrzucać i tak minęło chyba pół roku. Przybił mnie też hejt pod postami, nienawidzę internetowych dyskusji w komentarzach, publicznych linczy. Zawsze mnie to przygnębia, jak łatwo ludziom kogoś obrażać i krytykować. Jak łatwo wydawać opinie, jak wszystkim się wydaje, że ich zdanie ma znaczenie i trzeba je publicznie wyrazić, i jacy ludzie w Internecie bywają niemili. Najgorsi są ci nieśmieszni, którzy próbują obrażać, wrzucając demotywatory. Strasznie nie chcę w tym w żaden sposób uczestniczyć, nie chcę być nerwową osobą w Internecie, obrażającą innych w stopniu, który nie jest już nawet zabawny. Nie chcę nie mieć dystansu. Trochę jest też tak, że pracuję teraz w miejscu, które w niczym nie przypomina korporacji i trudno mi się z tym identyfikować. Wcześniej przez rok głównie pracowałam zdalnie, nadal nie mam za bardzo styczności z tym, co ludzie przynoszą do jedzenia. Sama jem ciągle to samo, bo nienawidzę gotować. Głównie zamawiam jedzenie, bo jestem leniwa i nie umiem gospodarować pieniędzmi. Mam mało przemyśleń na temat wyzysku pracowników, zajmują mnie teraz inne rozpacze.
Co decyduje o tym, że jedzenie jest smutne bądź wesołe?
Myślę, że warto się zastanowić, co decyduje o tym, że jedzenie jest zabawne. Jeśli zaczniemy się zastanawiać, dlaczego jest smutne, to będzie bardzo smutna rozmowa o biedzie, głodzie i wyzysku, a mieliśmy rozmawiać o smutnych obrazkach. W ogóle niewesołe są te odpowiedzi, wciśnij tu proszę zdjęcie jakiegoś pieroga.
Możesz otworzyć restaurację, gdzie serwujesz dania inspirowane „Smutnym jedzeniem w pracy”. Przedstaw menu.
Nie wiem, czy jest sens otwierać taką restaurację, skoro wystarczy pójść do Biedronki. Ogólnie byłoby to raczej okropne miejsce, w Google miałoby pół gwiazdki i same negatywne recenzje. Trzeba by wprost mówić ludziom, że „jesteśmy okropnym miejscem”, i może to by ich ściągnęło – ciekawość, jak bardzo okropne musi być miejsce, które nie ma wyboru i samo twierdzi, że jest okropne. Może przychodziliby, myśląc, że to żart? To nie byłby żart, stąd te negatywne recenzje. Zresztą niesprawiedliwe, bo przecież mówilibyśmy jasno, że jest strasznie, jedzenie ohydne i możliwe, że śmierdzi. Serwowalibyśmy gotowe jedzenie z opakowań kupione w Żabkach i to tylko tych znajdujących się wystarczająco blisko, by móc po nie pójść i przynieść w rękach. Lasagne rozlewające się w mikrofalówce, krokiety babuni domowej roboty, które można jedynie przegrzać albo nie dogrzać, mrożone warzywa odgrzane w mikrofalówce w wodzie, która z nich wyciekła, ale też odgrzewane kotlety z wczoraj, które ktoś z obsługi przyniósł. Do tego ziemniaki z dna garnka. Jedynym sprzętem w restauracji byłaby stara mikrofalówka, a knajpę nazwalibyśmy „Odgrzewalnia”. Teraz myślę, że za całą restaurację mogłaby robić buda z mikrofalówką, gdzie za dwa złote można by podgrzać to, co się przyniesie. W zasadzie mogłoby nie być obsługi, tylko mikrofalówka na monety. A jeśli miejsce by dobrze prosperowało, w ramach ekspansji moglibyśmy wprowadzić opcję kupienia do odgrzania za ladą czegoś, co najpierw kupiliśmy w Żabce. Tylko u nas byłoby drożej, bo doszedłby koszt naszego cwaniactwa. Opcji, jak widać, jest wiele.
Podobno za dziewiętnaście lat umrzemy z powodu katastrofy klimatycznej. Jak będą wyglądały memy za osiemnaście lat?
Zależy, co będzie śmieszne za osiemnaście lat, i dlaczego w ogóle rzeczy są śmieszne. Generalnie najzabawniejsza jest prawda. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do mówienia jej. Najlepsze żarty opierają się na mówieniu wprost rzeczy, których się wprost nie mówi, ponieważ uważamy, że komuś będzie przykro, albo istnieje jakaś niepisana umowa społeczna, że się o tym nie mówi. Na przykład palenie papierosów – szczerze, nie znam nikogo, komu to naprawdę sprawia przyjemność, ale o tym się nie mówi. Mówi się, że się to lubi, kiedy tak naprawdę nie lubi się papierosów, a rytuał palenia. Wszyscy się męczą, kiedy palą. Widać to po ich skrzywionych twarzach. Charczą, kaszlą i marzną, a potem śmierdzą i nie mogą oddychać. Sama paliłam przez dziesięć lat i nie boję się powiedzieć, że to okropne. Proponuję znormalizować wychodzenie na pomarańczę zamiast wychodzenia na papierosa. Sprawdźmy, czy to nie okaże się milsze. Myślę, że najgorszym, co może się wydarzyć, kiedy już naprawdę będziemy wymierać, jest wymarcie poczucie humoru. Mam nadzieję, że nawet w najtragiczniejszej sytuacji ocaleje w nas zdolność dowcipkowania, że będziemy umierać, ale będziemy się z tego śmiać. Żart to w ogóle potężna broń. Najgorszym, co może spotkać tyranów, jest śmieszność. Jest taka scena w Harrym Potterze podczas lekcji nauki obrony przed czarną magią, kiedy Lupin tłumaczy, że aby wygrać z Boginem przyjmującym postać naszego największego lęku, trzeba go obśmiać. Harry Potter w ogóle jest pełen mądrości, można w nim znaleźć wiele smutnej prawdy o czasach, w których żyjemy, i o nas samych. Ludzie odnoszą się do Orwella, a ja uważam, że warto poczytać Harry’ego. Nie wiem, czy za osiemnaście lat będziemy w stanie robić memy, czy będziemy mieć telefony, czy będzie działał Internet, czy będziemy na jakiejś pustyni modlić się o deszcz i jeść syntetyczne jedzenie z plastiku. Może pojawią się wtedy memy słowne, może wrócą dowcipy, które mają początek, rozwinięcie i zakończenie? To chyba byłby dość tragiczny koniec.