Skąd pomysł na opowiedzenie tej historii za pomocą kina dokumentalnego? Wydawałoby się, że jest to bardziej materiał na film fabularny.
Wiele osób mówiło: „Zrób z tego fabułę”, i właśnie o ten szpagat mi chodziło. Po bardzo dokumentalnej obserwacji bohaterów, razem z operatorką Joanną Piechottą, mając do dyspozycji ogromny materiał (chyba z dwieście godzin!), podczas montażu z fantastyczną Patrycją Piróg całkowicie „odpięłam wrotki” i odpuściłam sobie klasyczne schematy. Postanowiłam nie trzymać się formy „typowego polskiego dokumentu”, który był moją pierwszą szkołą opowiadania historii. Czuję, że powoli z niej wyrastam. Naszła mnie taka myśl: „A co, gdyby zrobić dokument, który ogląda się jak fabułę i zapomina się o tym, że to dokument? Jedynie gdzieś z tyłu głowy pozostaje myśl, że to nie aktorzy, tylko prawdziwi ludzie i ich historie”. Pociąga mnie łączenie tych form i ich przekraczanie: co znaczy dokument, co znaczy fabuła, co znaczy wideoklip? W filmie pojawia się bardzo dużo muzyki, którą specjalnie na potrzeby tej produkcji skomponowała Natalia Mateo. Tego nie robi się za często w fabule.
W filmie obserwujemy burzliwą podróż przez normy, oczekiwania, przełamywanie własnych granic i wyczucie tego, do czego możemy się posunąć. Jakie są twoje doświadczenia z wychodzeniem z własnej strefy komfortu?
Cały ten film był jednym wielkim wychodzeniem ze strefy komfortu i przekraczaniem własnych granic. Ogromny plus i naukę stanowiło dostrzeżenie potrzeb tych ludzi bez wyciągania pochopnych wniosków i oceniania. To, co mogło mi się wydawać zupełnie nieatrakcyjne albo płytkie, doprowadzało ich do ekranowego katharsis, uwalniania traum z dzieciństwa, płaczu, bliskości i szczęścia. Potem nachodziła mnie refleksja: „Jak śmiałaś w ogóle oceniać, czego inni ludzie mogą potrzebować?”. Uczyłam się poruszać w takiej przestrzeni. Pierwszym impulsem, który pojawia się w niemal każdym z nas, gdy słyszymy o tym temacie, jest ocenianie – zarówno pozytywne, jak i negatywne.
Tak, to niemal odruch, gdy słyszymy „otwarty związek”.
To dla mnie ogromna lekcja na przyszłość. Po tym projekcie będę potrafiła wcisnąć przycisk czystej obserwacji – w kontaktach międzyludzkich, a także w filmach.
Od 2002 roku mieszkasz i działasz twórczo w Berlinie. Dlaczego podjęłaś decyzję o przeprowadzce?
Ponoć domeną kobiet jest mówić, że to przypadek albo zrządzenie losu [śmiech]. Pod koniec 2001 roku, czyli półtora roku wcześniej, niż zostało to przewidziane, ukończyłam studia magisterskie na Wydziale Politologii i Dziennikarstwa w Poznaniu. W wieku dwudziestu jeden czy dwudziestu dwóch lat miałam poczucie, że wygrałam czas, w którym sobie popatrzę i poobserwuję życie. Planem był wyjazd do Berlina, a potem do Londynu i stamtąd ewentualnie do Stanów Zjednoczonych.
Ale zostałaś w Berlinie?
Tak, Berlin coś we mnie poruszył. Po raz pierwszy zwolniłam i wyrwałam się z pędu, który towarzyszył mi w Polsce – żeby skończyć studia jak najszybciej i jak najlepiej. To miały być tylko krótkie wakacje, a okazały się czymś więcej. Sufit, który, jak mi się wydawało, bardzo nisko wisiał nade mną, otworzył się i zobaczyłam niebo. Początkowo zakładałam, że zostanę najwyżej na trzy miesiące, jednak Berlin – jak to bywa z miejscami, które z nami rezonują – sprawił, że wszystko potoczyło się inaczej.
Mianowicie?
W 2005 roku już prowadziłam po niemiecku autorski program w radiu jazzowym, choć wcześniej zupełnie nie znałam języka. To była niesamowita przygoda, która sama zaczęła się napędzać. To miasto mnie wciągnęło. Szybko nauczyłam się grać i zaczęłam występować w klubach jako DJ-ka – stąd wzięła się moja miłość do muzyki i potrzeba wykorzystywania jej później w filmach. Z jednej strony miałam poczucie, że to wszystko oddala mnie od tego, co tak naprawdę chciałam robić, czyli od kręcenia filmów, ale z drugiej strony to było tak fascynujące… Berlin ma w sobie coś, co wciąga. Nagle budzisz się, dziesięć lat później, i myślisz: „Co się właściwie stało? Gdzie byłam? Co robiłam?”.
Co daje ci to miasto, czego nie znalazłaś w Polsce?
Berlin daje mi przestrzeń do tworzenia. Jest różnorodny, pełen kontrastów i przy tym otwarty. To miasto, które nie narzuca jednej narracji. Daje przestrzeń na eksperymentowanie i sądzę, że to miało ogromny wpływ na to, kim jestem teraz. Mogę pracować w swoim tempie, łączyć języki, różne kultury i wątki dające poczucie wolności. Wolności, która nie jest ograniczona tym, że trzeba się trzymać jednego języka czy jednej kultury.
Działasz aktywnie w wielu dziedzinach. Co jest ci najbliższe? W czym najbardziej chcesz się rozwijać i tworzyć?
Cała moja praca w radiu, jako DJ-ka, w telewizji, dziennikarstwo, prowadzenie wywiadów i docieranie do bohaterów, a także praca na scenie i moderowanie – to wszystko okazało się bardzo ważne w mojej pracy reżysera. Nie lubię się definiować. Szufladkować się jako reżyserka czy artystka. Najczęściej mówię po prostu, że robię filmy – i to jest mi najbliższe.
„Zaufaj mi” jest produkcją HBO Original. Dokument można obejrzeć na platformie HBO Max.