![Zamilska – przeprowadziła się na Islandię, wydała nowy album i jedzie w trasę z Kim Gordon [WYWIAD]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/670000e3865f844eb63900da/zamilska_Photo_MartaMach.jpg)
![Zamilska – przeprowadziła się na Islandię, wydała nowy album i jedzie w trasę z Kim Gordon [WYWIAD]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/670000e3865f844eb63900da/zamilska_Photo_MartaMach.jpg)
Zamilska, fot. Marta Mach
W ostatnich miesiącach przeprowadziła się na Islandię, zagrała głośną trasę koncertową z metalową Furią i odeszła z radia. Jakby tego było mało, artystka właśnie wydaje nowy album, który w Europie będzie promowała podczas wspólnej trasy z samą Kim Gordon. O tym wszystkim i jeszcze kilku innych sprawach porozmawialiśmy z Natalią Zamilską, jedną z najbardziej cenionych polskich producentek muzyki elektronicznej.
Materiał pochodzi z najnowszego numeru K MAG 120 True Blood 2024, tekst: Radosław Pulkowski.
W młodości byłaś metalówą?
Skrajną. Byłam tym dzieckiem z kostką na plecach, które zgrywa od znajomych kasety Marilyna Mansona. Manson jest już scancelowany, ale z przykrością muszę przyznać, że jego połączenie syntezatorów z metalem wywarło na mnie duży wpływ. Byłam brudasem – bo u nas w Zawierciu na metaluchów mówiło się brudasy. Miałam takiego starszego kolegę Filipa, od którego zgrywałam kasety, oprócz Mansona jeszcze między innymi Black Sabbath, Led Zeppelin, Gorgoroth, Children of Bodom. Moi rodzice oczywiście nie byli zadowoleni i raz nawet wyrzucili wszystkie moje kasety, ale trafili na dziecko, które tak łatwo się nie poddaje. Miałam swoją skrytkę pod meblami.
Później musiało ci trochę przejść, bo zamiast założyć zespół metalowy, poszłaś w muzykę elektroniczną.
Pewnego razu usłyszałam w Polskim Radiu Bis „Army of Me” Björk i stwierdziłam, że pieprzyć gitary, perkusję i bas. Zrozumiałam, że największą moc sprawczą będę miała, jeśli zostanę producentką.
Dziś pod pewnymi względami wracasz do metalu.
Nigdy tak do końca od niego nie odeszłam. Jeśli spojrzysz na moją dotychczasową karierę, zauważysz, że zawsze chciałam robić elektronikę z metalowym pierdolnięciem.
Jednak dopiero teraz dajesz słuchaczom jasne sygnały, że ciężka muzyka gitarowa jest dla ciebie ważna. Powrót do korzeni?
Powiedzmy, że to nie ja wróciłam do metalu, ale metal wrócił do mnie. Pamiętam ten dzień. Stałam przed Radiem 357 i czekałam na Dorotę Masłowską, która miała gościć u mnie w audycji, kiedy zadzwoniła moja menedżerka. Okazało się, że otrzymałam od Furii zaproszenie na ich trasę koncertową, podczas której zagrają jeszcze Owls Woods Graves i Krzta. Akurat zauważyłam, że nadchodzi Dorota, więc powiedziałam tylko, że pewnie, jedziemy. Przyjęłam do wiadomości, że będę miała trasę z Furią i nie widziałam w tym nic kontrowersyjnego. Dopiero kiedy bezpośrednio przed pierwszym koncertem w poznańskiej Tamie ludzie podchodzili do mnie, gratulując odwagi, uświadomiłam sobie, że jestem chyba jedyną osobą, dla której nie było w tym nic dziwnego. Doszło do mnie, że ta trasa albo świetnie siądzie, albo przez najbliższe dwa tygodnie będę dostawała butelkami w głowę. I siadła.
Trasa nie tylko okazała się sukcesem, stała się ważna dla wielu słuchaczy.
Dla nas też była bardzo ważna. Na własne oczy widziałam reakcje zatwardziałych metali, takich, którzy myśleli, że do końca życia będą słuchali tylko Black Sabbath i niczego więcej. Przez pierwsze trzy moje numery stali, nie bardzo wiedząc, co robić, ale gdzieś na wysokości czwartego dawali za wygraną i szli w pogo. Dla mnie to było spełnienie marzeń. Na koniec dwutygodniowej trasy nie mogliśmy się rozstać z chłopakami. Pamiętam nasz smutek przed ostatnim koncertem w Lublinie, złapał nas taki syndrom pokolonijny.
Na twoim nowy albumie zatytułowanym „United Kingdom of Anxiety” jest dużo gitar. Od początku miałaś takie założenie?
Chciałam sprawić, aby słuchacz w pierwszej chwili nie wiedział, czy ten album zrobiła jedna osoba, czy cały zespół. Po dziesięciu latach pełnoetatowej pracy jako producentka poczułam, że wreszcie mam możliwości techniczne do spełnienia swojego marzenia o nagraniu płyty, która ma tysiąc warstw i stanowi połączenie wszystkich moich największych fascynacji muzycznych. To miał być album z prawdziwego zdarzenia, taki, który rozwija wszystko, co robiłam wcześniej. A zaczęło się od zdjęcia, które ostatecznie wylądowało na okładce.
Mówisz o zdjęciu, na którym widać zmaltretowaną Barbie leżącą na asfalcie bez ubrań. O czym jest ta płyta?
Na początku moją główną inspirację stanowiła powieść „Rok 1984” George’a Orwella. Miałam poczucie, że jego wizja coraz bardziej się ziszcza. Szczególnie po pandemii odniosłam wrażenie, że ludzie podzielili się na dwa walczące ze sobą obozy i z roku na rok jest coraz gorzej. To od początku miała być płyta o społeczeństwie, które pożera samo siebie, o permanentnej wojnie, karmieniu się nienawiścią i polaryzacji, ale w pewnym momencie zaczęło to bardzo mocno wpływać także na moje prywatne życie. Internetowa inwigilacja, społeczne samosądy, fałszowanie faktów – to wszystko poczułam na własnej skórze i znalazło odzwierciedlenie w emocjach na płycie.
To trudne tematy, ale z drugiej strony mam wrażenie, że „United Kingdom of Anxiety” jest stosunkowo przystępną płytą.
Nie dla każdego! Kiedy moi bliscy ją przesłuchali, byli zdruzgotani. Ale rozumiem, co masz na myśli – ze względu na to, że zmieszałam na niej dużo gatunków, ta płyta może dotrzeć do dużo szerszego grona słuchaczy. Może nawet poleci w Polskim Radiu, które chyba próbuje zrekompensować czas, kiedy całkowicie mnie zbanowano i wyrzucono moje utwory z bazy danych.
Zaczekaj. Jak to cię zbanowano?
Chyba minęło już wystarczająco dużo czasu, żeby wreszcie o tym opowiedzieć. Po głośnym odejściu z Czwórki dostałam wezwanie przedsądowe od ówczesnej pani prezes Polskiego Radia Agnieszki Kamińskiej, w którym oznajmiła, że ją zniesławiłam. Chodziło o to, że kończąc moją ostatnią audycję, bez zapowiedzi powiedziałam, że pani Kamińska zniszczyła Polskie Radio i chciałabym wrócić, kiedy na jego czele stanie osoba kompetentna. To była dość głośna sprawa. Trochę miałam z jej powodu przejebane, a trochę byłam dumna, że powiedziałam to, co chciałam. W końcu, kiedy wreszcie sprawa zaczęła cichnąć, odebrałam polecony priorytet od prawnika Polskiego Radia, w którym poinformowano mnie, że jeżeli nie przeproszę, sprawa trafi do sądu. W liście była instrukcja – cztery warunki, które miałam spełnić, żeby uniknąć procesu. Zawierał nawet dokładną treść wypowiedzi, którą miałam nagrać, żeby mogli ją puszczać podczas przerw na reklamy. Kiedy to zobaczyłam, natychmiast zadzwoniłam do Jakuba Żulczyka, który wtedy kończył procesować się z prezydentem. Poprosiłam go o kontakt do jego prawnika, który zdusił tę sprawę w zarodku. Nie miałam zamiaru przepraszać.
Wróćmy do „United Kingdom of Anxiety”. Płyta sprawia wrażenie względnie przystępnej również z tego powodu, że jest bardziej piosenkowa niż twoje dotychczasowe albumy. Zaprosiłaś na nią osoby śpiewające.
Zawsze chciałam nagrać chociaż jedną płytę, na której będą piosenki. Zależało mi jednak na wybraniu nieoczywistych wokalistów. Nie chciałam zapraszać Dawida Podsiadło i Katarzyny Nosowskiej, wolałam pogrzebać głębiej. Huskie, czyli Olę Myszor, która śpiewa w aż trzech utworach, poznałam podczas pandemii. Moja menedżerka przesłała mi wtedy jej demo, które nagrała telefonem komórkowym, a ja pomyślałam, że słucham najlepszego wokalu w kraju. Ta dziewczyna powinna wypłynąć na szersze wody – i nie mówię tutaj o Polsce, ale o świecie! Gdyby głos Oli dotarł do Massive Attack, podejrzewam, że chcieliby się reaktywować i nagrać z nią płytę. Dla kontrastu wzięłam Łukasza Pacha z metalowej Hostii, bo czemu nie, a żeby jeszcze bardziej wszystkich zaskoczyć – Natalię Przybysz. Natalia powiedziała, że to było jedno z najtrudniejszych wokalnych zadań w jej życiu. Bardzo mnie to ucieszyło, bo chciałam dać jej coś, w czym jeszcze nie brała udziału, wywrócić jej przyzwyczajenia do góry nogami.
Płytę będziesz promowała z przytupem. W drugiej połowie października wyruszasz w trasę koncertową z Kim Gordon. Nie pytam, czy się tym jarasz, bo to byłoby głupie pytanie. Zamiast tego powiedz, kim ona dla ciebie jest?
Przyznaję bez bicia, że nigdy nie byłam fanką Sonic Youth, za to od dawna jestem fanką Kim Gordon [wokalistki Sonic Youth – przyp. red.]. To taka osoba, którą widzisz i wiesz, że ona spuści ci wpierdol, a ja szanuję takich ludzi. Prawdziwa artystka – o niewielu ludziach można coś takiego powiedzieć. Pamiętam, jak wydała „No Home Record”. Ta kobieta mając na karku prawie siedemdziesiąt lat, zdecydowała się na artystyczny zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i nagrała płytę elektroniczną! Ten album absolutnie mnie skosił, stał się dla mnie płytą roku. Pracowałam wówczas w radiu i w kółko katowałam go w swojej audycji. Właściwie wtedy urodziło się we mnie marzenie – pomyślałam, że zrobienie czegoś z Kim Gordon byłoby szczytem szczytów. Teraz zagram z nią jedenaście koncertów.
W ostatnim czasie w twoim życiu zaszły duże zmiany. Od kilku miesięcy mieszkasz w stolicy Islandii, Reykjaviku. Jak to miejsce działa na twoją twórczą wyobraźnię?
Bardzo dużo daje mi bezpośredni kontakt z naturą. Żyjąc na Islandii, prędko zdajesz sobie sprawę, że tutaj to natura ma pierwszeństwo i decyduje o tym, czy danego dnia wyjdziesz z domu, czy nie. W tym sensie Islandia to bardzo niebezpieczny kraj, w którym szybko nabiera się pokory wobec natury. I bardzo dobrze, bo to człowiek powinien być zależny od natury, a nie natura od człowieka. Paradoksalnie właśnie to daje mi spokój i poczucie bezpieczeństwa, po prostu czuję, że rzeczy są tutaj na swoim miejscu. Żyjąc w Reykjaviku, bardzo zwolniłam i dzięki temu zrobiło się we mnie więcej miejsca na twórczość. Kiedy po raz pierwszy od czasu przeprowadzki na Islandię wróciłam do Warszawy, nie mogłam uwierzyć, że przeżyłam w tym mieście dziesięć lat. Już po kilku minutach czułam się absolutnie przebodźcowana.
To brzmi, jakbyś znalazła dobre miejsce do życia.
Jest jeszcze jedna ważna rzecz – na Islandii masz pewność, że nie dostaniesz wpierdol na ulicy za to, że jesteś osobą LGBT. To jeden z najbardziej przyjaznych osobom LGBT krajów w Europie. Kontrast z Polską czuć dosłownie na każdym kroku. Na przykład wczoraj wracałam z psem ze spaceru, przede mną szła para mężczyzn trzymających się za ręce, a ja przeżyłam moment graniczny. W Warszawie chyba tylko raz widziałam dwóch kolesi publicznie trzymających się za ręce – na Paradzie Równości. Parada Równości to w Polsce jedyny moment, kiedy nie musimy się bać, a i to nie do końca!
Rozumiem, że na Islandii za obyczajowością idzie także prawo?
Oczywiście. Na Islandii, żeby oficjalnie być w związku partnerskim, wystarczy odklikać się w systemie internetowym. Osoby LGBT mają tu pełne prawo do małżeństwa, adopcji dzieci i in vitro, które zresztą jest w dużej części refundowane przez państwo. Refunduje się też tranzycję. Niestety, wciąż zdarzają się momenty, kiedy to wszystko bardziej mnie smuci niż cieszy. Wiesz, emigracja na tle społecznym i politycznym, taka jak moja, nie jest prosta.
Chcesz powiedzieć, że przeprowadziłaś się na Islandię ze względów politycznych, a nie przez miłość?
Nie da się oddzielić jednego powodu od drugiego. Moja partnerka, Asia, też była gotowa przeprowadzić się z Islandii do Polski, ale ja jej na to nie pozwoliłam. Wiedziałam, że nie ma takiej opcji, żebyśmy wychowywały dziecko w kraju korwinistów. Nasza rozmowa na ten temat trwała jakieś trzydzieści sekund, bo nie było o czym mówić.
To, że jesteście z Joanną w związku, to jedna sprawa, ale fakt, że wasz związek zrobił się publiczny – druga. Dlaczego podjęłyście taką decyzję?
Myśmy wcale nie podjęły tej decyzji! Ja byłam wyoutowana od dawna, zrobiłam to wiele lat temu w wywiadzie dla „Wysokich Obcasów”, ale coming out Asi został jej wyrwany przez osobę, która zagroziła, że upubliczni jej orientację za pośrednictwem serwisów plotkarskich. Po prostu została do niego zmuszona, bo nie chciała, żeby odebrano jej głos w jej własnej sprawie. Z kolei po jej coming oucie nie chciałyśmy się ukrywać, znów dając pole do popisu internetowym detektywom. Bałyśmy się, że pewnego dnia rano włączymy komputer i okaże się, że cała Polska o nas wie. W tym sensie zostałyśmy zmuszone, żeby publicznie powiedzieć o naszym związku, i niestety nie mogłyśmy zrobić tego na własnych warunkach. Gdyby ludzie nie próbowali grzebać w sferach, do których celowo się ich nie dopuszcza, nie urządzali internetowych śledztw i nie rozsiewali na ich bazie plotek, sytuacja nie byłaby dla nas tak trudna. Uważam, że to obrzydliwe, dlatego cała sprawa skończyła się w sądzie.
Pójście z tym do sądu na pewno wymagało od was siły i odwagi.
Kiedy poinformowałyśmy publiczność o naszym związku, spotkałyśmy się z lawiną zainteresowania. Ludzie nie dowierzali, byli w szoku, wiele osób szczerze nam kibicowało, ale inne oskarżały nas o różne okropne rzeczy. Nagle poczułyśmy się, jakby w naszym domu znalazła się setka obcych osób, które chcą wszystko na nasz temat wiedzieć, dopowiadają sobie historie, biorą plotki za fakty, oceniają. Do tego doszła jakaś niesamowita agresja i wrogość w stosunku do mnie. Poczułyśmy się osaczone, sytuacja zaczęła mocno na nas wpływać. Musisz pamiętać, że mamy w domu czterolatkę, więc mamy na czym się skupiać i chcemy spokoju. Dlatego zdecydowałyśmy się zadziałać.
Czujesz, że odzyskujecie kontrolę nad sytuacją?
Mam nadzieję, że te pozwy staną się czymś symbolicznym. Naszym głównym założeniem jest udowodnienie hejterom, że nie są, kurwa, anonimowi. W internecie nie ma już czegoś takiego jak anonimowość. Nie wolno używać przemocy słownej wobec obcych ludzi, a wolność słowa i pomówienia mają swoje definicje i granice. Nie wolno swoim działaniem sprawiać, że inni tracą poczucie bezpieczeństwa. Osobiście chciałam tym wszystkim osobom po prostu wpierdolić i mam nadzieję, że sprawiedliwość wygra. Jedną z najsmutniejszych rzeczy w tej całej sprawie były dla mnie wiadomości, które dostawałam od kobiet w tajemnicy wychowujących razem dzieci. Nasza sprawa tylko utwierdziła je wszystkie w przekonaniu, że nigdy nie mogą się wyoutować. Kiedy przeczytałam te wiadomości, mocno poczułam, że chcę przynajmniej spróbować coś z tym zrobić.
Natalia Zamilska – polska kompozytorka i producentka muzyki elektronicznej. Jest autorką albumów „Untune” (2014), „Undone” (2016), „Uncovered” (2019) i najnowszego „United Kingdom of Anxiety” (2024), a także soundtracków do gry „Ruiner” (2017) i filmu „Dzień Matki” (2023). Doceniana nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Do fanów jej muzyki należą między innymi Iggy Pop i członkowie zespołu Nine Inch Nails. Prowadziła autorskie audycje w radiowej Czwórce i Radiu 357. Od kilku miesięcy mieszka w Reykjaviku ze swoją partnerką, podcasterką Joanną Okuniewską.
Polecane
![St. Vincent: „Chodzi o to, aby kopać głębiej i głębiej w swojej emocjonalności” [WYWIAD]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/66ffcf19865f844eb6390052/vnct.jpeg)
St. Vincent: „Chodzi o to, aby kopać głębiej i głębiej w swojej emocjonalności” [WYWIAD]
![Rozmawiamy z Amaarae, autorką najlepiej ocenianego albumu 2023 roku [WYWIAD]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/66fea9cd865f844eb638ffc1/amm.jpeg)
Rozmawiamy z Amaarae, autorką najlepiej ocenianego albumu 2023 roku [WYWIAD]

Wirtuozeria słowa i przyziemna codzienność. Twórczość utalentowanej Okay Kaya rozbrzmi w Polsce

Zwykłe życie bogów w pracach Alexeya Kondakova

12 potężnych premier na platformach streamingowych w październiku

CHANEL otwiera drugi butik w Warszawie. Tutaj kupicie kultowe kosmetyk do makijażu i perfumy legendarnego domu mody
Polecane
![St. Vincent: „Chodzi o to, aby kopać głębiej i głębiej w swojej emocjonalności” [WYWIAD]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/66ffcf19865f844eb6390052/vnct.jpeg)
St. Vincent: „Chodzi o to, aby kopać głębiej i głębiej w swojej emocjonalności” [WYWIAD]
![Rozmawiamy z Amaarae, autorką najlepiej ocenianego albumu 2023 roku [WYWIAD]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/66fea9cd865f844eb638ffc1/amm.jpeg)
Rozmawiamy z Amaarae, autorką najlepiej ocenianego albumu 2023 roku [WYWIAD]

Wirtuozeria słowa i przyziemna codzienność. Twórczość utalentowanej Okay Kaya rozbrzmi w Polsce

Zwykłe życie bogów w pracach Alexeya Kondakova

12 potężnych premier na platformach streamingowych w październiku
