Paktofonika jak bumerang wracała do Was przez lata, ale nie byliście chętni, żeby go złapać. Kiedy to się zmieniło?
Rahim: My wręcz odwracaliśmy się od niego. Po koncercie w Spodku, który przerósł nasze najśmielsze oczekiwania, w końcu złapaliśmy go i rzuciliśmy dalej. I tak ten umowny bumerang towarzyszy nam już dwa lata, które minęły w grudniu. W tym czasie zagraliśmy niesamowite koncerty na wielkich halach dla ogromnej publiczności. Były to wydarzenia pełne energii, w tym również Męskie Granie i festiwal Pol'and'Rock, gdzie wystąpiliśmy w nieco innej konfiguracji – z zespołem – ale esencja pozostała ta sama.
Fokus: Początkowo mieliśmy plan, aby zrobić koncert na zakończenie Paktofoniki, z okazji dwudziestolecia wydania płyty „Kinematografia". Niestety, pandemia zmieniła wszystko i ten pomysł musiał poczekać. Dwa lata później wróciliśmy do niego, a wtedy pojawiła się propozycja koncertu w Spodku. Szczerze mówiąc, nie do końca wierzyliśmy, że to wypali, ale efekty przerosły nasze oczekiwania – dwa wyprzedane koncerty w Spodku, dzień po dniu. To było coś niesamowitego.
R: Ludzie są szczęśliwi i chcą tego materiału, więc chyba warto to robić. Planem naszym było to, co Fokus powiedział – upamiętnić 20 lecie „Kinematografii” Zrobiło się 22-lecie, a w tym roku mamy 25-lecie. Nie wiem, kiedy te trzy lata minęły, ale działo się dużo dobrego.
fot. materiały prasowe Note the Note
Na wyprzedanym koncercie na warszawskim Torwarze stał obok mnie dorosły mężczyzna z nastoletnim synem. Obaj znali każdy numer na pamięć. Nie ma wielu takich płyt.
Fokus: Tak to wygląda, że nasze kawałki są na tyle uniwersalne, że wciąż trafiają do młodzieży. Pisaliśmy tę płytę, mając około 20 lat, zmagając się z problemami, które były typowe dla tego wieku. I okazuje się, że te treści nadal przemawiają do ludzi. Problemy związane z dorastaniem, wchodzeniem w dorosłe życie – takie na poważnie – czy emocjonalne zawirowania, przez które wtedy przechodziliśmy, są wciąż aktualne. To doświadczenia, które wydają się uniwersalne dla każdego pokolenia. Bez względu na czasy, 20-latkowie zawsze zmagają się z podobnymi pytaniami i wyzwaniami.
Fokus: /śmiech/ Chcielibyśmy zrobić jeszcze coś swojego, bo nie samą PFK człowiek żyje. Chociaż, jak się okazuje, dla niektórych to przede wszystkim PFK. Przestaliśmy z tym walczyć – totalnie. Kiedyś nas to trochę męczyło, że ludzie ciągle pytali o PFK i kojarzyli nas głównie z tym projektem. Ale teraz? Ok, zaakceptowaliśmy to. Tak, to część nas, nasza historia.
Rahim: Skoro dostajemy tak dobre propozycje i zaproszenia do miejsc, które wcześniej były poza naszym zasięgiem, chcemy to wykorzystać. Chcemy tam grać, chcemy być częścią tych wydarzeń. Na przykład Torwar – to było jedno z naszych marzeń, a fakt, że udało się go wyprzedać, to już spełnienie ponad naszych oczekiwań. Albo Pol'and'Rock – kto nie chciałby wystąpić przed 700 tysiącami fanów muzyki? Okazało się, że w pewnym sensie zdobywamy kolejne „korony" polskiego show-biznesu. Od Opery Leśnej po Męskie Granie. To wszystko otworzyło przed nami nowe możliwości, a tych dużych wydarzeń wciąż przybywa. I, szczerze mówiąc, nie mamy zamiaru zwalniać tempa.
Czy to właśnie jest niegdysiejszy Everest Waszych marzeń?
Fokus: Wtedy marzyliśmy, żeby napis Paktofonika tam wisiał obok Metalmanii w Spodku.
R: Spełniliśmy te marzenia już dawno. A potem… potem wszystko zaczęło się już toczyć samo. Różnie się toczyło, ale wydarzyły się rzeczy, o których nigdy nawet byśmy nie pomyśleli, że mogą nas spotkać. Niedawno byliśmy w Szwecji. Idziemy na próbę z Focusem, patrzymy na siebie, rozmawiamy: „Stary, wyobrażałeś sobie, że kiedyś będziesz grał koncert w Szwecji?" No nie, nigdy.
A teraz? To już norma. Moglibyśmy ten jeden weekend w Szwecji przemnożyć przez Anglię, Szkocję, Norwegię, Holandię. Jasne, często gramy dla Polonii, ale fakt pozostaje – gramy koncerty za granicą. Robimy tournée po Europie. I chociaż to wszystko stało się codziennością, wciąż potrafi nas zaskoczyć. Do dziś.
Wróćmy do Hip-Hopowej Podróży do Przeszłości. Dużo gości na koncertach, z różnych środowisk. Jak wybieracie ten skład?
F: Na naszych dużych koncertach halowych wszyscy goście są absolutnie nieprzypadkowi. To osoby, które kiedyś otwarcie mówiły, że słuchały Paktofoniki, że ta muzyka wpłynęła na ich życie.
Skrupulatnie to notowaliście.
R: Tak, zapamiętuję tych ludzi. Zazwyczaj zapraszamy tych, którzy faktycznie mówili o Paktofonice – niektórzy występowali z nami ponownie, bo dostali trudne zwrotki, które mało kto byłby w stanie wykonać. Jednak przy bardziej uniwersalnych fragmentach staramy się zapraszać osoby, których obecności nikt by się nie spodziewał. Na przykład na koncert we Wrocławiu mieliśmy zestaw gości, którzy jeszcze nigdy wcześniej z nami nie grali.
F: Każdy z tych artystów kiedyś wspominał, że słuchał Paktofoniki i że nasza muzyka miała dla niego znaczenie. Oczywiście moglibyśmy zapraszać bardzo znanych artystów – pewnie zgodziliby się i zrobiliby to dobrze – ale to nie byłoby ich naturalne środowisko. Musieliby się tego nauczyć, wczuć w czyjeś buty, trochę udawać. Natomiast ci, których zapraszamy, mają z nami emocjonalne połączenie – to dla nich autentyczne przeżycie.
Weźmy na przykład VNM-a – on był niesamowicie podekscytowany możliwością wykonania „Priorytetów". Opowiadał, że 17 lat temu, kiedy dostał kasetę z tym kawałkiem, słuchał jej na okrągło i znał każdy tekst na pamięć. To był dla niego punkt zwrotny, moment, który zainspirował go do rapowania. Jak mogliśmy go nie zaprosić?
R: Każdy gość ma swoją historię. Każdy z tych artystów ma jakieś doświadczenia związane z naszą muzyką – jedni większe, drudzy mniejsze. Widziałem na przykład na Instagramie historię Opała. Mówił, że dzięki naszej twórczości zaczął rapować. Dziś jest uznanym raperem młodej fali, pochodzi też ze Śląska. Nie miałem pojęcia, że nasza muzyka aż tak na niego wpłynęła. Wystąpił z nami we Wrocławiu.
Pamiętacie swój pierwszy koncert?
R: Pamiętam, że to nie był jeszcze taki prawdziwy koncert. To były urodziny mojej przyjaciółki i występowaliśmy wtedy z 3xKlanem. Graliśmy dla 12 osób, może było ich trochę więcej. Oczywiście mieliśmy mikrofony, jakieś mini nagłośnienie z wieży, ale nie było to profesjonalne wyposażenie. Byłem zestresowany kosmicznie – myślałem, że się tam przewrócę z nerwów.
Niedługo później zagraliśmy pierwszy poważniejszy koncert z 3xKlanem w mojej szkole, na świetlicy. To było jakieś hip-hopowe party. Kaliber był gwiazdą wieczoru, a my graliśmy jako support. Naszą „sceną” były cztery albo sześć połączonych ław ze szkolnej stołówki. Kiedy wszedłem tam na górę i zacząłem grać, to pierwszy raz w życiu poczułem coś na granicy ataku paniki albo stanu przedzawałowego. Kłuło mnie w klatce piersiowej tak bardzo, że myślałem, że zaraz spadnę z tej prowizorycznej sceny.
Było naprawdę ciężko dotrwać do końca występu. Ale przetrwałem i, co najważniejsze, już nigdy później taki stres, taka trema się nie powtórzyły. Emocje z tamtego koncertu były wyjątkowe, ale od tamtego momentu nauczyłem się radzić sobie z presją.
Za czym tęsknicie, czego czas nie oszczędził?
R: Chyba za większą ilością nomen omen czasu spędzanego ze znajomymi. To jest coś, co na pewno się zmieniło. Świat przyspieszył, i choć dostaliśmy masę narzędzi, które niby mają oszczędzać czas – jak smartfony z aplikacjami do wszystkiego – to paradoksalnie one ten czas nam odbierają. Zauważ, ile tracimy na wybieranie, przeglądanie, odpisywanie... To wszystko zaśmieca głowę i zakłóca spokój.
F: Pamiętam, jak kiedyś spotkania wyglądały inaczej. Jeśli umawiałeś się z kimś na 12:00, to musiałeś być na 12:00. Jak ktoś się spóźnił, druga osoba czekała – powiedzmy, 15, 20 minut – i w końcu wychodziła. Musiałeś być obecny, odpowiedzialny za to, że się zjawisz. Dziś? Dzwonisz, piszesz, przesuwasz spotkanie, tłumaczysz się na bieżąco. Technologia daje nam tę możliwość, ale odbiera pewną dyscyplinę i autentyczność relacji.
Tęsknię też za tempem życia, jakie kiedyś mieliśmy. Kiedyś, żeby coś załatwić, musiałeś iść do banku, stać w kolejce. Traciłeś na to godzinę, ale ta godzina była tylko tym – załatwianiem sprawy. Dziś wszystko robisz jednocześnie: tu klikniesz w aplikację bankową, tu Instagram, tu odpiszesz na wiadomość, tu odbierzesz telefon. Wszystko dzieje się naraz, i to nas przytłacza.
Dawniej życie było naturalnie „slow". Dziś to „slow" stało się luksusem, którego szukamy – slow food, slow life, mindfulness. A kiedyś to była po prostu codzienność. Za tym spokojem chyba najbardziej tęsknię.
A co Was wkurwia? Czego nie lubicie w Polsce?
R: Wiesz, co mnie najbardziej wkurza? Taki mental, który nie pozwala cieszyć się tym, że komuś się udało. W Polsce to bardzo rzadkie. Ostatnio rozmawiałem z kuzynem, który od prawie 20 lat mieszka w Szkocji. Opowiadałem mu, co u mnie słychać, i on naprawdę cieszył się z tego, że mi się układa. A potem wspomniał o Polakach, którzy zaczynają mu zazdrościć, że ma domek w Szkocji. Dla niego to normalne, że ludzie sukcesem się cieszą, ale w Polsce? Nie jest to dobrze widziane. Taka postawa naprawdę mnie wkurza.
F: Podobnie jest z celebrytami. Na początku, gdy ktoś odnosi sukces, jest bohaterem narodowym – weźmy choćby Małysza czy Lewandowskiego. A potem, jak coś zaczyna iść gorzej, od razu pojawiają się pretensje czy rozczarowanie, jakbyśmy zapominali, co osiągnął. Brak wsparcia, brak szacunku. To mnie drażni. W Polsce ludzie chyba wciąż myślą, że muszą walczyć między sobą, zamiast zauważyć, że mamy tyle do zrobienia, by wspólnie działać przeciwko tym, którzy nami rządzą. Ta mentalność „my kontra my” zamiast „my kontra ci, którzy są na szczycie” to ogromny problem.
Wciąż czujecie odpowiedzialność za przekaz? Kolejne pokolenie wsłuchuje się w Wasze teksty.
F: Tak, czujemy wagę naszych słów, bo przez lata nauczyliśmy się, jak wielka jest odpowiedzialność artysty, który ma wpływ na ludzi. Jeśli możemy coś zmieniać, chcemy robić to odpowiedzialnie. Naszym celem jest nie tylko rozrywka – chcemy pomagać, inspirować, dawać do myślenia, pokazywać inne spojrzenie na rzeczywistość. Często też piszemy z różnych perspektyw, kontrujemy się nawzajem, żeby przekaz był wielowymiarowy.
R: Zdajemy sobie sprawę z tej odpowiedzialności, ale to nie jest tylko kwestia obowiązku. Z biegiem czasu zmieniła się nasza perspektywa. Dziś mamy inne priorytety, inne rzeczy nas poruszają. To naturalne, że pewne tematy tracą na znaczeniu, a inne zyskują. Kiedy tworzymy, zawsze zastanawiamy się, czy nasze słowa są nadal tak ważne i nośne jak kiedyś, ale ostatecznie dochodzimy do wniosku, że najważniejsza jest szczerość. Mówimy o tym, co naprawdę czujemy, niezależnie od trendów czy tego, co jest modne.
F: I patrzymy na to z perspektywy 40-latków, z bagażem nowych doświadczeń i innej wrażliwości. To, co robimy, ewoluuje, ale zawsze staramy się pozostać wierni sobie. Nasze płyty to jak rozdziały z życia – zapis myśli, emocji i refleksji z danego okresu. Ważne, żeby wszystko, co robimy, było szczere i autentyczne.
R: I może dlatego ludzie to czują i chcą w to wchodzić. W dzisiejszych czasach szczerość to produkt deficytowy – szczególnie w polityce.
Mamy początek roku. Czego mogłabym Wam życzyć w 2025?
R: Zdrowia. To przede wszystkim.